Karpacz jesiennie i czarno-biało.

Pogoda za oknem dzisiaj raczej mocno "taka se". Meteo przez media straszyło kolejnym atakiem zimy, na szczęście było jak zwykle :) Poranny, dosyć intensywny opad śniegu szybko ustał, a wieczorem zrobiło się "mokro, buro i ponuro".
Ponoć dla dobrego fotografa każda pora roku jest dobra do fotografowania (a przynajmniej tak wynika z lektury różnych poradników, czy stron w sieci). WIdać dobrym fotografem jeszcze nie zostałem, bo zima fotograficznie jakoś mi wyraźnie nie leży. Licznik w postsowieckim Fedzie 5, załadowanym w celach testowych czeską (a właściwie to patrząc na historię tej firmy - postpeerelowską) Fomą 200 w małym obrazku, zatrzymał się w okolicach 20 klatki i od dobrego miesiąca ani drgnie. Jedyne, co rośnie, to licznik kilometrów, jakie Fed przejechał w schowku mojego samochodu. Nigdy nie lubiłem pstrykać na oślep, zawsze szanowałem materiał. Nie wiem, może to szacunek dla nieodwracalności procesu naświetlenia negatywu, a może zwykła prozaiczna chytrość - zwłaszcza obecnie, gdy popatrzy się na ceny materiałów...

Zatem to dobry moment, aby wrócić do zdjęć dawnych (czasem bardziej, czasem mniej).

Tytułowy Karpacz w połowie października przywitał ciepłą, całkiem niejesienną pogodą. Wycieczka (typowa, klasyczna jednodniówka) zapowiadała się sympatycznie i taka też była, zarówno wypoczynkowo, jak też fotograficznie. Na szczęście, w porównaniu do poprzedniego wyjazdu do Pragi, początkiem lata, tutaj nie miałem odczucia ciągłego popędzania przez przewodnika, aby tylko zaliczyć całość programu. Tu był czas, czas na chwilę zatrzymania, podziwiania, nawet pewnych spokojnych przemyśleń i refleksji. A przede wszystkim czas na spokojne fotografowanie.
Szczególnie, że fotografowanie na kliszy siedemdziesięcioletnim aparatem średnioformatowym wymaga chwili czasu i zastanowienia. Jak już mamy interesujący temat, to pozostaje "ogarnąć" kwestie techniczne. Trzeba zmierzyć światło (to na szczęście przy współczesnej technologii - smartfon i apka - jest stosunkowo proste), ustawić czas, przysłonę, określić odległość i ustawić ostrość. Potem można "pstryknąć". W domu wystarczyło już tylko "poczarować" chemią. Koreks (dobrze, że w piwnicy mam pomieszczenie bez okien), nieśmiertelny Rodinal 1:100, godzina wołania, potem przerywacz, utrwalanie, płukanie. Córka z zainteresowaniem kręciła szpulą, przelewała chemię i pilnowała czasu. Frajda przy oglądaniu jeszcze mokrej błony w świetle piwnicznej żarówki, jak zawsze była niesamowita...


Świątynia Wang - chyba nieśmiertelny punkt każdej wycieczki do Karpacza.


Jedna z panoram z tarasu przy Świątyni Wang - niestety piękne chmury wyszły mało kontrastowo i całość wygląda nijako. Trzeba zainwestować w filtr pomarańczowy lub nawet czerwony.


Przy Dzikim Wodospadzie trafiłem na sesję ślubną i postanowiłem zrobić konkurencję zawodowcowi. O dziwo, przy dosyć długim czasie naświetlania, udało się nie poruszyć zdjęcia.


Skocznia Orlinek ładnie komponowała się z przebiegającą obok niej drogą.


Zapora na Łomnicy, tym razem mniej typowo - bo od strony zbiornika wodnego, a nie wodospadu.


Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa - widok od ulicy Parkowej.

Ogólnie nie jest źle - jak na moją trzecią rolkę średniego formatu po naprawdę długiej przerwie. Oczywiście ciągle się uczę czegoś nowego - w tym przypadku, że przecieranie mokrego negatywu za pomocą nawet, wydawać by się mogło, idealnie czystej i miękkiej ściereczki, nie jest dobrym pomysłem. Stąd na wszystkich zdjęciach dodatkowe, bonusowe efekty. Żaden Photoshop takich nie zrobi...

Garść technicznych szczegółów:
Aparat: Agfa Isolette II - składany mieszkowiec na film średnioformatowy 120, format zdjęcia 6x6
Film: Foma Fomapan 200 ISO
Wywołanie: Rodinal 1:100, czas 1h, tzw semi-stand - mieszanie 30 sek. na początku, potem po 15 sekund na początku każdego kwadransa.
Skanowanie: Canon 9000f skaner płaski, skany bez żadnej edycji.

Wszystkie zdięcia @pawd, udostępniam na licencji Creative Commons - uznanie autorstwa.